Dzisiaj pancia zabrała mnie ponownie do parku. Oczywiście, musiała sobie ze mną zrobić zdjęcia, ale zniosłam to mężnie. Tak, jak ostatnio, pozwoliła mi wchodzić na drzewa, ale ta wstrętna smycz nie pozwalała iść w górę, a było tam tak ciekawie. Jednak parę razy zapędziłam się za wysoko i pancia pomogła mi zejść, co mnie bardzo ucieszyło. Chyba wiedziała, że ma mi pomóc, bo powiedziałam jej to w swoim kocim języku. Ale wspinaczki bardzo mi się podobały i nawet mi nie przeszkadzało, że pancia robiła mi zdjęcia. Podczas tego spaceru doświadczyłam czegoś nowego. Nie zostałyśmy w jednym miejscu, tylko pancia zabrała swoją torbę (nie wiem, po co ją dźwiga) i mój transporter i szłyśmy cały czas w jednym kierunku. Potem była fajna rzecz do wspinaczki, zupełnie inna niż drzewa, zimna i ślizga. Oczywiście pancia zrobiła zdjęcia. Wreszcie stwierdziła, że czas wracać, a mi już za bardzo nie chciało się chodzić. Biedna pancia chciała mnie wziąć na ręce, co mi się bardzo podobało, ale miała tą swoją torbę i transporter, więc się nad nią ulitowałam i poszłam o własnych siłach. Nie bardzo mi się podobał kierunek, więc od czasu do czasu stawiałam opór, ale okazało się, że jednak ona miała rację. Ostatni odcinek pokonałam już w transporterze i ku własnej konsternacji dostałam choroby morskiej, co skończyło się pod samym domem małym wypadkiem. Biedna pancia tak się przejęła. I już w domu tak mnie fajnie przytuliła. Potem poszłam do swojego koszyka na zasłużony odpoczynek i pozwoliłam panci iść jeszcze na spacer.